Szykuje się najciekawszy i najbardziej dynamiczny rok w internecie od czasów, gdy do sieci wdzwanialiśmy się modemem o przepustowości 56 kbps, łącząc się z pradziadkami popularnych serwisów internetowych bądź rozmawiając ze znajomymi przez nieszyfrowane Gadu-Gadu.
Powodów jest kilka. Przez ostatnie 10 lat obserwowaliśmy dominację i konsolidację dużych graczy, takich jak Facebook (połączony z Whatsappem i Instagramem), Twitter czy Google. Liczby użytkowników tych serwisów poszły w miliardy. Żaden monopol nie jest dobry, więc szybko okazało się, że duzi gracze w rzeczywistości nie oferują niczego za darmo, lecz – i to zdanie stanie się chyba symbolem tego roku – jeśli nie płacisz za produkt, to znaczy, że sam nim jesteś.
Uświadomienie, czym jest profilowanie użytkowników, łamanie prywatności, przekazywanie danych czy algorytmizacja internetu mocno wkurzyło internautów. Balansujący na granicy teorii spiskowej „Brexit” (2019) z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej prowokował do stawiania pytań, ale dopiero głośny dokument Netfliksa „The Social Dilemma” (2020) wywołał szerszą reakcję globalnej społeczności.
Największy exodus w historii
Iskrę na podatny grunt rzucił należący do Facebooka WhatsApp, narzucając swoim użytkownikom nową politykę prywatności. Ta – paradoksalnie – nie dokonywała przewrotu w przepływie prywatnych danych użytkowników między WhatsAppem a Facebookiem, bo ten już od lat trwa w najlepsze, lecz wywołała powszechny bunt wśród użytkowników zielonego komunikatora, których w 2020 roku było 2 (!) miliardy. – Mogliśmy być świadkami największej cyfrowej migracji w historii – skwitował ten masowy exodus użytkowników WhatsAppa Paweł Durow, założyciel konkurencyjnego Telegrama.
Internauci bez żalu masowo zaczęli się przesiadać na Signala i Telegrama, które dzięki restrykcyjnej polityce prywatności nie patrzą internautom ani w dane, ani w przesyłane przez nich wiadomości. Licznik komunikatorowych alternatyw Facebooka bije nad wyraz intensywnie, notując nawet do 25 milionów (!) nowych użytkowników dziennie.
Jednak za największy motor napędowy gwałtownych przemian w konsumpcji internetu trzeba jednak uznać niedawną sytuację społeczno-polityczną w Stanach Zjednoczonych i burzę wokół zmiany na stanowisku prezydenta USA. W krótkim czasie w rozwiniętym państwie Zachodu powstała olbrzymia (licząca dziesiątki, a nawet setki milionów) grupa obywateli, która z dnia za dzień utraciła zaufanie do największych graczy internetowych z Facebookiem, Google’m i Twitterem na czele. Wywołana w ten sposób próżnia spowodowała rozkwit alternatyw (zwolennicy Donalda Trumpa znaleźli przystań w klonie Twittera o nazwie Gab). Na migracji z jednej platformy na drugą może się jednak nie skończyć – tak radykalny spadek zaufania dużej grupy społecznej może globalnie zmienić postrzeganie internetu jako przestrzeni wolnej, niezależnej, obiektywnej, bezrefleksyjnie wiarygodnej. Więcej o nowych modelach użytkowania internetu już wkrótce.
Co nas czeka?
Subiektywne prognozy na najbliższe kilkanaście miesięcy to dalszy odpływ użytkowników przede wszystkim z platform należących do skompromitowanego aferami Facebooka oraz intensywny rozwój alternatywnych mediów społecznościowych (Gab i nie tylko), komunikatorów (Signal, Telegram) i wyszukiwarek (DuckDuckGo).
Sporo namieszać mogą social media nowej generacji (o których już niedługo na blogu), a także aktywność grupy zupełnie uświadomionych użytkowników, którzy po przecięciu kabla i usunięciu profili z popularnych platform będą forsować własne, niezależne podejście do korzystania z internetu – tym razem już bez patrzenia przez kolorowe szkiełko wielkich mediów społecznościowych.
Andrzej Mitek